Zacieranie granic / zmiana perspektyw. Wywiad z Christophem Schlingensiefem

by Florian Malzacher

In: Christoph Schlingensief. Sztuka bez granic. Eds. Tara Forrest, Anna Teresa Scheer. Poznan & Krakow: Fundacja Malta & Ha!art, 2011. 273-293.


Twoja twórczość powstaje w odniesieniu do samej siebie. Rozwija tematy, motywy, wybory estetyczne podjęte przez Ciebie we wcześniejszych dziełach. Mea Culpa to trzecia część trylogii poświęconej Twojej walce z rakiem.

Bez wątpienia często tak było, że moje prace powstawały celowo i z rozmysłem po to, by zwrócić na siebie uwagę i po nic więcej. Ale czasem okazywało się to poważnym błędem, bo były one kompletnie nieciekawe. Najlepsze rzeczy to te, które powstały przez przypadek, kiedy robiłem coś, o co mnie nieoczekiwanie poproszono. Jest to szczególnie trafne w odniesieniu do trzech utworów na temat raka. Przyszły znikąd — z szoku, którego doznałem, kiedy dowiedziałem się o chorobie. Oczywiście to wywróciło wszystko do góry nogami. Nagle wszystkie moje plany, pędzące z prędkością 350 kilometrów na godzinę — moje życie w tamtym okresie było superszybkie — zatrzymały się z piskiem.

Ale wtedy nie widziałem powodu, dla którego miałbym zwolnić, ponieważ rak to sprawa związana ze śmiercią i ograniczeniem czasowym, które nam narzuca choroba, ale wtedy jeszcze to nie było dla mnie jasne. Odbierałem to jako wielką przeszkodę. Jako coś, co chce człowieka powstrzymać od wykonywania pracy, którą ma do zrobienia. Kiedy spojrzałem na zdjęcie z prześwietlenia, zrobiło mi się nagle strasznie gorąco, jakbym popełnił jakiś gigantyczny błąd. Pierwsze uczucie, którego doznałem, to poczucie winy. W tym momencie prawdopodobnie już wyczuwałem, o co chodzi: to jest tak ogromny szok, że aż trudno go sobie wyobrazić. Nastąpiła lawina pytań: Co teraz? Operacja? Naświetlania? Chemioterapia? Czy po operacji będę nadal istniał? I czy nadal będę miał głos? Bo lekarz powiedział, że być może będzie musiał usunąć mi struny głosowe. Gdy wybudzono mnie po operacji, mogłem jednak mówić — to była prawdziwa ulga. A potem wrócił mi apetyt i pogodziłem się z tą sytuacją, więc byłem nastawiony optymistycznie. To jest coś, co we mnie zostało. To znaczy, zawsze są chwile, kiedy myślę: „jest ok, życie toczy się dalej”. Potem znowu rozpadam się na kawałki, wiesz, staję się wrakiem człowieka i nie mam pojęcia, jak sobie z tym wszystkim poradzić i myślę wtedy, że to już koniec. I nie ma sposobu, żeby jakoś oderwać się od tej choroby, otworzyć na oścież okno.

Z mojej strony był to więc czysty pragmatyzm, powiedzieć: „OK, jeżeli się boisz, to opowiadaj o swoim strachu”. A więc wróciły dawne odruchy — jeśli masz problem, rozwiąż go, a nie rozmyślaj o nim. Wykorzystaj to, złap swój strach i skieruj żal na jakiegoś towarzysza broni. Musiałem nadać temu jakąś formę, wymyślić obrazy, aby jakoś sobie z tym poradzić. Na początku pomyślałem, że jak tylko wyjdę ze szpitala, zrobimy film. Komedię o kimś, kto ma raka i spotyka tylko szaleńców. Ale zaraz pomyślałem, że to byłaby tylko stara strategia polegająca na wyparciu i robieniu czegoś na sprzedaż, a więc jak nadać temu taką formę, by ludzie rozumieli, że to ja nad tym panuję — a oczywiście nad tym w ogóle nie panuję! Jest dokładnie na odwrót. To prawdopodobnie najtrudniejsze doświadczenie w moim życiu. W takiej sytuacji nie mogę być ponad to, ale nie mogę też dać się pogrążyć. Tym razem wylądowałem zdecydowanie gdzie indziej. Tkwię w samym środku.

Robiłeś notatki za pomocą dyktafonu…

Tak, nawet w pierwszych tygodniach prawie codziennie nagrywałem swoje szpitalne doświadczenia i to, co się działo, kiedy przychodził lekarz, pielęgniarka opieki paliatywnej, i tak dalej. A wieczorami nie odsłuchiwałem tego, tylko płakałem i kiedy nikogo nie było w pobliżu, mówiłem do urządzenia. To nie było przemówienie ani, na tym etapie, materiał na książkę. To był po prostu zapis wszystkiego, co przemykało mi wtedy przez głowę. A potem wpadłem na pomysł, żeby zrobić z tego przedstawienie — zacząłem próby w moim mieszkaniu… leżąc w automatycznym, zdalnie sterowanym łóżku ze szpitala. To była kompletna porażka, ponieważ wskutek chemioterapii nie mogłem pracować.

W trakcie prób w Maxim-Gorki-Theater Aino, wówczas moja narzeczona, a teraz żona1, próbowała odtworzyć to, nad czym tak ciężko pracowałem w domu. Efektem tych wysiłków było przedstawienie Zwischenstand der Dinge (Obecny stan rzeczy), które pokazaliśmy w bardzo intymnej atmosferze, bez udziału prasy. Robiłem to, nadal znajdując się w stanie szoku. Goście zapraszani byli smsami, nie było żadnego innego ogłoszenia. Przygotowaliśmy sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt miejsc dla naszych sąsiadów i przyjaciół, lecz także takich osób jak Bob Wilson, Volker Spengler, Werner Schroeter, który sam choruje na raka, Martin Wuttke2… A ponieważ było to wydarzenie bez żadnego ciśnienia, bez dyskusji po spektaklu, było to dla mnie źródłem niesamowitej mocy: udało nam się. Jakoś to zadziałało.

  1. Schlingensief i Aino Laberenz pobrali się w sierpniu 2009 roku.
  2. Robert Wilson, awangardowy amerykański reżyser teatralny; Volker Spengler, aktor niemiecki, Werner Schroeter, reżyser; Martin Wuttke, niemiecki aktor i reżyser [przyp. tłum.].